czwartek, 15 października 2020

Na czołgi z… armatką. Czyli polska kawaleria w kampanii wrześniowej

 

Polska kawaleria podczas bitwy nad Bzurą. Źródło: domena publiczna.

Występowanie i liczebność jednostek kawalerii w polskim wojsku, broniącym kraju podczas kampanii wrześniowej, bywa przytaczana jako symbol zacofania armii II Rzeczpospolitej. Rzeczywiście, powszechne wyobrażenie o II wojnie światowej, jako o starciu wojsk pancernych powoduje, że pomysł wykorzystania formacji jazdy wydaje się trącić myszką. W rzeczywistości polska kawaleria przeciwstawiała się niemieckim zagonom pancernym ze skutecznością niekiedy większą niż dominująca w armii piechota. Jak to możliwe?


(Nie)zapomniana kawaleria

Polska nie była odosobniona w swym przywiązaniu do jazdy. Gdy wybuchła wojna formacje tego rodzaju występowały we wszystkich armiach Europy, włącznie z siłami Niemiec i ZSRR.  Podobnie transport konny w 1939 roku był wykorzystywany w większości armii, w tym także wśród wojsk niemieckich. Obiegowe przekonanie o powszechnym zmotoryzowaniu całych jednostek Wehrmachtu sprawdza się tylko w przypadku formacji pancernych i zmechanizowanych, które stanowiły niewielką części całości wojsk. Oczywiście z biegiem trwania wojny nasycenie pojazdami różnego typu stale się zwiększało, ale jeszcze podczas ataku na ZSRR w 1941 roku Niemcy potrzebowali setek tysięcy koni do transportu dział, amunicji i zaopatrzenia. 

Wyjątkowość sił zbrojnych naszego kraju polegała na szczególnej wadze, jaką przywiązywano do kawalerii. Częściowo rolę odgrywała tradycja i historia – to właśnie jazda z husarią na czele kojarzy się z największą chwałą polskiego oręża. Najważniejsze były jednak czynniki ekonomiczne. Polska w okresie międzywojennym była krajem bardzo biednym i słabo uprzemysłowionym. Niewielka część ludności posiadała samochody, zwłaszcza na wsiach i na wschodzie kraju. W sposób naturalny dużo łatwiej było znaleźć wśród poborowych ludzi oswojonych z koniem niż z jakąkolwiek maszyną z silnikiem spalinowym. Przemysł skupiony był na Górnym Śląsku, a częściowo też w nowym Centralnym Okręgu Przemysłowym. Generalnie Polska pozostawała krajem w głównej mierze rolniczym. Wobec tego zmotoryzowanie armii było niewykonalne. Polska nie mogła wyprodukować wystarczającej ilości odpowiedniego sprzętu i to zarówno jeśli chodzi o pojazdy bojowe, jak i ciężarówki czy ciągniki artyleryjskie.

Wobec tych okoliczności, gdy wybuchła wojna, nasza armia nie posiadała wielkich formacji pancernych, transport był głównie konny, a walczyć przyszło z niemieckimi zagonami pancernymi. Dowództwo na czele z Marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem zdawało sobie sprawę z tych oczywistych niedostatków. W roli oddziałów szybkich obsadzono więc kawalerię, przygotowując ją do tego zadania w odpowiedni sposób.

Niemieccy kawalerzyści. Źródło: domena publiczna.

Organizacja kawalerii

W latach trzydziestych przeprowadzono daleko idące reformy w zakresie uzbrojenia i organizacji kawalerii. Zlikwidowano wielkie dywizje jazdy, zastępując je mniejszymi i bardziej mobilnymi brygadami. W skład każdej z nich weszły 3 lub 4 pułki, liczące po około 2 tysiące żołnierzy. Każdy z nich miał w swoim składzie kilka szwadronów, pododdziały broni maszynowej, służby kwatermistrzowskie, rozpoznania i medyczne. Szwadrony dzieliły się na plutony. Dodatkowo pułki miały w swoim składzie pluton przeciwpancerny, łączności i kolarzy, pełniący funkcje pomocnicze.

Na szczeblu brygady znajdowały się formacje saperów (nazywanych w kawalerii pionierami), artylerii, formacje sztabowe, sąd wojenny i inne pododdziały pomocnicze. Łącznie w 1939 roku polska armia posiadała 11 brygad kawalerii plus jedną brygadę pancerno-motorową zaliczaną do tego rodzaju broni.

 

Uzbrojenie i sposób walki

Brygady kawalerii nasycone były bronią maszynową i przeciwpancerną. Każda taka formacja posiadała około 100. ręcznych karabinów maszynowych, kilkanaście lekkich i około 50. ciężkich. Szczegółowa liczebność poszczególnych elementów uzbrojenia różniła się zależnie od liczby pułków wchodzących w skład jednostki. Na broń przeciwpancerną składało się 14 lub 18 (w przypadku czterech pułków) działek kaliber 37 mm i kilkadziesiąt karabinów kaliber 7,92 mm. Karabiny były skuteczne tylko wobec słabiej opancerzonych pojazdów, takich jak lekkie czołgi i samochody pancerne. Inna sprawa, że takie wyposażenie dominowało w niemieckich formacjach zmechanizowanych w 1939 r. Z kolei armatka 37 mm szwedzkiej firmy Bofors, produkowana przez polski przemysł w ramach licencji, potrafiła przebić pancerz każdego czołgu niemieckiego użytego w kampanii wrześniowej.

Oprócz tego każda brygada dysponowała artylerią polową liczącą 12 lub 16 (4 na pułk) armat kaliber 75 mm, baterią moździerzy (2 x 81 mm) oraz dwoma armatkami przeciwlotniczymi kalibru 40 mm. Dodatkowym wsparciem był dywizjon pancerny złożony z 7. lekkich czołgów (tankietki TKS albo TK-3) i 13. samochodów pancernych.

Podstawowym uzbrojeniem kawalerzysty był krótki karabinek wz. 29. Ze względu na krótszą kolbę wyposażony w nią jeździec mógł się swobodnie poruszać konno (broń nie obijała grzbietu zwierzęcia). Wadą tej broni był jej mniejszy zasięg w porównaniu do wyposażenia strzeleckiego piechoty. Ponadto każdy żołnierz posiadał szablę, stosowaną w przypadku walki wręcz lub tradycyjnego ataku konno. Lance w zasadzie wyszły z praktycznego użycia. Stosowano je podczas defilad i przeglądów, ale na polu walki były mało przydatne.

Ogólnie kawaleria dysponowała dość nowoczesnym uzbrojeniem, ale było go zbyt mało. Piętą achillesową formacji była niewielkie środki obrony przeciwlotniczej, co podczas kampanii wrześniowej okazało się mieć kluczowe znaczenie. Jednak problem ten dotyczył całej armii.

Na polu bitwy zreformowana kawaleria miała walczyć na wzór nowożytnej dragonii – pieszo, z końmi sprowadzonymi do roli środka transportu. Co prawda, szkolono jazdę do tradycyjnych ataków szarżą, ale ten sposób miał być stosowany tylko w ostateczności – w razie konieczności wyrwania się z okrążenia albo przeciw zaskoczonej piechocie, nieprzygotowanej do bitwy, a zwłaszcza rozbijającej obóz. W normalnych warunkach kawaleria miała używać koni jedynie do przemieszczania się po polu bitwy. Dzięki temu ułani mogli zmieniać pozycję szybciej niż maszerująca piechota. Wadą takiego sposobu walki była konieczność pozostawiania co trzeciego lub co czwartego żołnierza do opieki nad końmi pozostawianymi na tyłach. W rezultacie efektywność bojowa brygady była porównywalna do pułku piechoty.

Polscy żołnierze obsługujący działko ppanc. 37 mm szwedzkiej firmy Bofors. Źródło: domena publiczna.

Kawaleria w wojnie obronnej

Jak wspomniałem, formacje jazdy były w każdej ówczesnej armii. Polska wyjątkowość przejawiała się w jej wyższym odsetku. Poza tym w armii niemieckiej jednostki takie pełniły wyłącznie role pomocnicze. Oczywiście głównym rodzajem wojsk pozostawała piechota. Poza istniejącymi formacjami w trakcie wojny zorganizowano kolejną brygadę kawalerii. Rozpoczęto formowanie drugiej jednostki pancerno-motorowej.

Zgodnie z polskim planem obronnym, przewidującym stoczenie bitwy granicznej, a następnie stopniowy odwrót na linię rzek Wisła-Narew-San, większość jednostek kawalerii rozlokowano blisko granicy z Niemcami. Do walki weszły one zatem już pierwszego dnia. W tym miejscu warto wyjaśnić źródło mitu o szalonych Polakach konno, z lancami i szablami w dłoni, atakujących wrogie pojazdy bojowe.

Popularny obraz ułanów szarżujących przeciw niemieckim czołgom jest wytworem… hitlerowskiej propagandy, która chciała w ten sposób ukazać Polaków, jako nieokrzesanych barbarzyńców. Próbowano to osiągnąć między innymi poprzez przedstawienie armii polskiej, jako przestarzałej i prymitywnej. W rzeczywistości posiadaliśmy nowoczesny sprzęt, ale z powodu zacofania ekonomicznego kraju było go zbyt mało, a doktryna użycia niedopracowana.

Niemniej wytwór fantazji nazistowskich propagandystów, podtrzymywany później przez komunistów, zakorzenił się głęboko w społeczeństwie. Do dziś łatwo znaleźć ludzi, którzy uważają go za prawdę. W rzeczywistości znany jest tylko jeden przypadek starcia poruszającej się konno kawalerii polskiej z niemieckim oddziałem pancernym. 1 września w bitwie pod Krojantami żołnierze 18 Pułku Ułanów Pomorskiej Brygady Kawalerii przeprowadzili uzasadniony taktycznie atak przeciw niemieckiej piechocie, które rozpierzchła się w popłochu. Niestety, z pobliskiego lasu wyłoniła się grupa niemieckich pojazdów, która ostrzelała kawalerzystów. Na ten widok ich dowódca pułkownik Kazimierz Masztalerz nakazał natychmiastowy odwrót. Epizod ten był wykorzystywany do opisanego zabiegu propagandowego. Ciała Polaków okazywano zagranicznym sprawozdawcom i dziennikarzom, jako dowód polskiej głupoty. W praktyce do wydarzenia doszło, gdyż polski dowódca nie wiedział o znajdującym się pododdziale pancernym, a gdy tylko ten wyłonił się z zarośli, nakazał odwrót. Propaganda rozdmuchała zatem zrozumiałą w ogniu walki pomyłkę. 

Tymczasem polska kawaleria potrafiła walczyć z pancernymi jednostkami Wehrmachtu w niezwykle skuteczny sposób. Żaden oficer nigdy nie podjąłby opisywanej we wrogiej propagandzie decyzji. Zamiast tego, wobec niemieckich czołgów, kawaleria szukała dogodnego terenu do ustawienia i wykorzystania broni przeciwpancernej.

Podręcznikowym przypadkiem zastosowania takiego sposobu walki była bitwa pod Mokrą (niedaleko Częstochowy), stoczona pierwszego dnia wojny. Wołyńska Brygada Kawalerii dowodzona przez pułkownika Juliana Filipowicza zmierzyła się z 4 Dywizją Pancerną. Pomimo przewagi liczebnej wroga, dysponującego dominacją w powietrzu i przewagą w ogniu artylerii, okopana kawaleria, wspierana przez pociąg pancerny, cały dzień odpierała kolejne ataki Niemców niszcząc (według różnych szacunków) 40-60 czołgów wroga i unieruchamiając kilkadziesiąt innych pojazdów opancerzonych. Bitwa była sukcesem polskiej armii, a konkretnie, przestarzałej rzekomo kawalerii. Okopani, uzbrojeni w broń przeciwpancerną i kompetentnie dowodzeni ułani okazali się trudnym przeciwnikiem. Bitwa pod Mokrą nie była zresztą wyjątkiem. Paradoksalnie mniejsze szanse z Niemcami okazała się mieć piechota, zbyt słabo nasycona bronią przeciwpancerną, zazwyczaj pozbawiona choćby dywizjonu pancernego i poruszająca się pieszo.

Ten ostatni czynnik miał fundamentalne znaczenie. Niemiecka taktyka „Blitzkriegu” powodowała, że zagony pancerne wdzierały się daleko w głąb pozycji polskich, co prowadziło do swego rodzaju wyścigu pomiędzy szybko poruszającymi się kolumnami pancernymi, a wycofującymi się w celu odtworzenia pozycji obronnych siłami polskimi. Jak łatwo sobie wyobrazić piechota nie miała w tym przypadku wielkich szans. Dużo łatwiej kolumny zmotoryzowane mogła wyprzedzić kawaleria. Poruszający się konno żołnierze mogli łatwiej wycofać się i zająć nowe pozycje co czyniło z polskiej jazdy dokuczliwego przeciwnika. Przydzielone do większych zgrupowań brygady uczestniczyły we wszystkich większych kampaniach wojny obronnej, w tym także bitwie nad Bzurą, gdzie 3 z nich od pierwszego dnia uczestniczyły we zwrocie zaczepnym dokonanym przez połączone siły armii „Poznań” i „Pomorze”. 

Ostatecznie kolejne brygady kawalerii zostały rozbite lub skapitulowały, dzieląc los swoich armii. Po 17 września ocalałe wojska polskie stanęły do nierównej walki z armią Związku Radzieckiego. W walkach tych brała również udział kawaleria. W sumie zreformowana przed wojną formacja zdała egzamin, będąc skutecznym narzędziem w rękach polskich dowódców.

Oczywiście nie należy przeceniać tego faktu. Kawaleria, choćby nawet stanowiła całość polskiej armii, nie mogła dokonać cudu, jakim byłby inny wynik kampanii.
Armia niemiecka posiadała dominację w powietrzu, przewagę liczebną i technologiczną. Do tego po raz pierwszy Wehrmacht zastosował taktykę „wojny błyskawicznej”, która wkrótce umożliwiła mu zniszczenie armii francuskiej – dużo lepiej przecież wyposażonej i liczniejszej. Ostateczny cios zadała inwazja ze wschodu.

Nie do przecenienia są też czynniki gospodarcze. Biedna i zacofana ekonomicznie Polska, z niewielkim przemysłem i gigantycznymi problemami społecznymi, nie mogła wystawić wojsk, na które bez trudu mogły pozwolić sobie będące gospodarczą potęgą Niemcy.  Ale w tych okolicznościach polska armia wykazała się dużymi zdolnościami bojowymi, a kawaleria zapisała swą ostatnią kartę w wielowiekowej historii polskiego oręża.

Michał Górawski

 

Bibliografia:

1.                  Wróblewski J. Armia „Prusy” 39, 1986, wyd. MON, Warszawa,

2.                  Rezmer W. Armia „Poznań”, 1992, Bellona, Warszawa,

3.                  Norman D. Europa walczy, 2008, Znak, Kraków,

4.                  Encyklopedia II wojny światowej, 1994, Ryszard Kluszczyński, Kraków,

5.                  http://www.1939.pl/uzbrojenie/polskie/uzbrojenie-kawalerii/index.html [dostęp: 1 października 2020 r.]

6.                  https://kuriergalicyjski.com/historia/1869-szare-kawalerii-polskiej [dostęp: 2 października 2020 r.]

 

czwartek, 1 października 2020

Szwedzki potop, a jasnogórski cud

Obrona Jasnej Góry na obrazie Januarego Suchodolskiego. Jest to wizja artystyczna, w rzeczywistości Szwedzi nie przeprowadzili szturmu na klasztor. Źródło: domena publiczna.

 

„Potop”

Najazd szwedzki na Rzeczpospolitą w 1655 roku spadł na kraj w wyjątkowo niekorzystnym momencie. Od 1648 roku państwo polsko-litewskie zaangażowane było w krwawy konflikt na wschodzie. Początkowo przeciwko wielkiemu powstaniu kozackiemu pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, które z czasem zyskało wsparcie ze strony Rosji. W roku 1654 roku wojska rosyjskie oraz kozackie zajęły olbrzymie połacie wschodnich terytoriów Rzeczpospolitej. Armie polskie i litewskie poniosły szereg druzgocących klęsk, których główną przyczyną była przewaga liczebna przeciwnika. Rozpoczęta w 1648 roku seria konfliktów ujawniła bowiem wszystkie niedostatki i słabości nawy państwowej Rzeczpospolitej. Niesprawny i skłócony Sejm nawet wobec zagrożenia państwa nie był zdolny do uchwalenia podatków wystarczających do utworzenia odpowiednio silnej armii. Król Jan Kazimierz był niepopularny wśród szlachty, a życie polityczne państwa było coraz bardziej zdominowane przez garstkę magnatów. Jego przeciwnicy oskarżali monarchę o chęć wzmocnienia swej królewskiej władzy i zamachu na uświęconą „złotą wolność” szlachecką. Takie zarzuty wysuwano zresztą wobec większości królów elekcyjnych. Najczęściej na wyrost. Poza tym obciążano króla odpowiedzialnością za klęski z ostatnich lat, co było dużą niesprawiedliwością.

Gdy więc Szwedzi w lipcu 1655 roku wkroczyli do Rzeczpospolitej zastali kraj zalany przez Rosjan i Kozaków, pozbawiony silnej armii z elitą polityczną skłóconą i w morowych nastrojach.  U podstaw konfliktu Rzeczpospolitej z zamorskim sąsiadem leżały jednak zgoła odmienne problemy. Szwecja od XVI wieku dążyła do hegemonii nad Morzem Bałtyckim. Snuto wręcz wizję zamiany Bałtyku w „wewnętrzne jezioro” Szwecji, a więc podbicie i opanowanie wszystkich wybrzeży tego akwenu. Celem była kontrola nad intratnym handlem w tym obszarze, z którego zyski miały pozwolić Szwedom na angażowanie się w wielkie konflikty tego okresu. Od początku dążeniom tym przeciwstawiała się Polska z Litwą oraz Dania. Wszystko to legło u podstaw ciągnących się przez ponad 150 lat konfliktów o panowanie nad Bałtykiem.

Początkowo Szwedzi nie osiągali znacznych sukcesów. I wojna północna, zakończona w roku 1570, pozostawiła nierozstrzygnięte główne kwestie sporne pomiędzy Danią i Szwecją. Na początku XVII wieku do problemu bałtyckiego dołączyła kwestia obsady tronu szwedzkiego. Sprawa dzieliła Rzeczpospolitą i skandynawskie mocarstwo. Zygmunt Waza (od 1586 roku panujący nad Wisłą) będący od 1592 roku władcą Szwecji został zdetronizowany przez swego stryja Karola Sudermańskiego. Ponieważ po śmierci Zygmunta III na tron polski wybierani byli kolejno jego synowie, konflikt dynastyczny między polską i szwedzką linią Wazów torpedował możliwości porozumienia. Kolejno Zygmunt III, Władysław IV i wreszcie panujący od 1648 roku Jan Kazimierz używali oficjalnego tytułu królów „Szwedów Gotów i Wandalów”, konsekwentnie snując plany odzyskania dla swej gałęzi rodu władzy po drugiej stronie Bałtyku. Dążenia te stały w jaskrawej sprzeczności z oczekiwaniami większości szlacheckiej, która za swych tradycyjnych wrogów uważała Turcję i Rosję.

W XVII wieku wojny Szwecji z Rzeczpospolitą toczyły się ze zmiennym szczęściem. Na morzu niepodzielnie panowali Szwedzi, ponieważ nasz kraj nigdy nie wystawił odpowiednio silnej floty wojennej. Na lądzie początkowo przewaga należała do Rzeczpospolitej, której wojska potrafiły odnosić zwycięstwa nawet nad liczniejszymi siłami wroga (jak choćby podczas słynnej bitwy pod Kircholmem z 1605 roku). Armia polsko-litewska była trudnym przeciwnikiem. Jej największym atutem była legendarna husaria, ale pamiętać trzeba, że stanowiła ona niewielki odsetek całości sił. Jej liczebność nigdy nie przekroczyła 9 tysięcy ludzi, a ten poziom został osiągnięty w 1621 roku, gdy Rzeczpospolita wystawiła 40 tysięcy ludzi wspartych przez dalsze 20 tysięcy Kozaków do walki przeciw Turkom. Jednak po reformach w drugiej dekadzie XVII stulecia Szwedzi zaczęli dysponować najsprawniejszą machiną wojenną w Europie. Uwidoczniły to walki z Rzeczpospolitą w latach dwudziestych. W 1626 roku w okolicach Gniewu Szwedzi pod wodzą swego króla Gustawa Adolfa odnieśli zwycięstwo. Piechota szwedzka po raz pierwszy wytrzymała wtedy szarżę husarii.

Przydatność armii Gustawa Adolfa ujawniła się całemu kontynentowi podczas wojny trzydziestoletniej, kiedy Szwedzi odnieśli szereg znakomitych zwycięstw odgrywając kluczową rolę w tym konflikcie. Po zakończeniu walk w 1648 roku Szwecja, poza potwierdzającymi jej mocarstwowe znaczenie nabytkami terytorialnymi, została z pustym skarbem i wielką armią, której nie była zdolna opłacać, a bez której nie można było myśleć o obronie dotychczasowych zdobyczy. Można więc powiedzieć, że poza kwestiami politycznymi sens inwazji szwedzkiej na Rzeczpospolitą polegał na sfinansowaniu masy żołnierzy za pomocą zdobytych łupów. Przesądziło to o charakterze inwazji, która miała w znacznej mierze grabieżczy charakter.

Początkowo Szwedzi proponowali Rzeczpospolitej sojusz przeciw Rosji. W zamian oczekiwano rezygnacji z tytulatury i dążeń Jana Kazimierza do uzyskania szwedzkiej korony, oddania lennej wobec Rzeczpospolitej Kurlandii i zrzeczenia się Inflant. Trwają spory na temat charakteru i prawdziwej intencji tej propozycji. Jan Kazimierz ją odrzucił, co wielu uważa za polityczny błąd. Niemniej przesądziło to ostatecznie o ataku na Polskę i Litwę.

W lipcu armie skandynawskiego mocarstwa wkroczyły do Wielkopolski i na Litwę. Pod Ujściem, po symbolicznym oporze, pospolite ruszenie szlachty oddało krainę Szwedom. Kapitulacja uznawana jest za akt zdrady, ale przywódcy szlachty kierowali się brakiem wiary w możliwość skutecznej walki. Istotnie, pospolite ruszenie nie miało żadnych szans w starciu z najlepszą armią ówczesnej Europy, ale bardziej zdecydowany opór mógł przynajmniej spowolnić szwedzki atak i umożliwić Janowi Kazimierzowi zgromadzenie większych sił. Litwę poddał Szwedom hetman Janusz Radziwiłł, co barwnie opisał Henryk Sienkiewicz na kartach „Potopu”. Najeźdźca wdarł się głęboko w ciągu kilkunastu tygodni zajmując prawie wszystkie ziemie Rzeczpospolitej nie okupowane dotąd przez Rosjan. Wojska Jana Kazimierza zostały pokonane, a szereg magnatów i masy szlacheckie bardziej lub mniej chętnie poddały się atakującym. Król Szwecji Karol X był stanie wystawić nawet oddziały złożone z polskiej i litewskiej szlachty. Kraj został całkowicie podbity, a opór był w zasadzie znikomy. Gdy król Szwecji zajmował bez walki Warszawę miał ze zdumieniem stwierdzić: „pokonałem Polaków nie widząc ich wcale”. 

W październiku 1655 roku Jan Kazimierz uciekł na Śląsk, a w kraju najeźdźca nie zajmował jedynie górzystego pasa ziemi wzdłuż południowej granicy Korony, skrawków pogranicza ze Śląskiem, części Podlasia i Pomorza Gdańskiego z Gdańskiem. Szlachta z większości województw poddała się bez walki. Opór stawiały niewielkie siły koronne, lojalne królowi, a na Litwie konkurencyjny wobec Radziwiłłów ród Sapiehów. Wiernie przy Rzeczpospolitej trwał protestancki przeważnie i potężnie ufortyfikowany Gdańsk.

Karol X - król Szwecji w latach 1654-1660. Źródło: domena publiczna.


Ufortyfikowany klasztor

W takiej sytuacji strategicznej Jasna Góra nie przedstawiała większego znaczenia. Klasztor paulinów, którego początki sięgają końca XIV wieku, znany był jako sanktuarium, w którym znajdował się, przez katolików uważany za cudowny, obraz Matki Bożej Częstochowskiej.  Od XV wieku stał się celem pielgrzymek wiernych z całego kraju. W pierwszej połowie XVII wieku, za panowania Zygmunta III i Władysława IV, klasztor został zamieniony w twierdzę. Nie byle jaką zresztą. Świątynię otoczono zachowanym w większości do dziś pierścieniem umocnień zgodnych z najnowszą ówczesną sztuką fortyfikacyjną. Mury jasnogórskie miały wytrzymać długotrwały ogień artylerii i stworzyć możliwość obrony jej za pomocą niewielkich sił. Kiedy pod koniec życia Władysława Wazy ukończono prace, Rzeczpospolita zyskała jedną z najnowocześniejszych twierdz w kraju. Co więcej, o czym wie każdy uczestnik pielgrzymek, Jasna Góra położona jest na wzgórzu o stromych zboczach. Twierdza posiadała także znaczne zapasy prochu i żywności. Jej stałą załogę stanowiło 160. zaciężnych żołnierzy, którzy mieli do dyspozycji 24 działa. Do utrzymywania takiego stanu załogi paulini zostali zobowiązani specjalną uchwałą Sejmu, podjętą kilka lat wcześniej. Latem zakonnicy, na wieść o inwazji armii luterańskiego kraju, dokonali dodatkowych zakupów broni i prochu. Następnie, pod wrażeniem sukcesów szwedzkich, wywieziono z twierdzy najważniejsze dzieła sztuki w tym ikonę Matki Bożej.

Początkowo Szwedzi zapewniali o pokojowych zamiarach co do klasztoru. Jednak niechęć do protestanckiego najeźdźcy podpowiadała nieufność wobec intencji skandynawskiej armii. Przeor zakonu Augustyn Kordecki podjął dwuznaczną grę. Zadeklarował lojalność wobec króla szwedzkiego, a jednocześnie gorączkowo przygotowywał klasztor do obrony. Szukał też wsparcia u Jana Kazimierza. Stało się to pretekstem do podważania przez niektórych czystych intencji Kordeckiego. Pojawiły się nawet oskarżenia o kolaborację ze Szwedami. Najprawdopodobniej starał się w pierwszej kolejności ocalić sanktuarium i przygotowywał je na różne ewentualności. 8 listopada Skandynawowie podjęli pierwszą próbę zajęcia Jasnej Góry. Niewielki oddział szwedzkiej jazdy zamierzał wziąć twierdzę z marszu. 18 dnia tego samego miesiąca pod fortecę podeszły większe oddziały szwedzkie. Najeźdźca dysponował około dwoma tysiącami żołnierzy, w tym kilkuset Polaków, którzy przeszli na stronę wroga. Oddział dowodzony przez generała Burcharda Mullera wyposażony był w 6 niewielkich armat, a jego większość stanowiła bezużyteczna w oblężeniu jazda.

Siły wysłane przeciw Jasnej Górze wskazują, że szwedzkie dowództwo nie planowało długiego oblężenia. Spodziewano się, iż zakonnicy poddadzą twierdzę po symbolicznym oporze. Nie do końca jasny jest powód, dla którego Szwedzi chcieli zająć klasztor. Prawdopodobnie chodziło o zdobycie łupów, którymi jak wspomniano, opłacano wojsko. Nie jest to jednak chyba pełne wyjaśnienie. Najeźdźca kontrolował cały kraj i mógł po prostu dążyć do stłumienia resztek oporu. W każdym razie opór zaskoczył Szwedów, więc z biegiem trwania oblężenia generał Muller szybko poprosił o posiłki, które zresztą stopniowo napływały. Jednak nigdy do końca oblężenia siły szwedzkie nie przekroczyły 4 tysięcy ludzi z maksymalną liczbą 17 dział (przy 24 na Jasnej Górze).

Obrońców przed rozpoczęciem walki wzmocniła grupa szlachty z okolicznych powiatów. W sumie załogę Jasnej Góry szacuje się na 250-300 ludzi. Przy czym pamiętać należy, że niewielka powierzchnia klasztoru pozwalała bronić go niewielkimi siłami. Zwłaszcza wobec przewagi siły ognia naszej artylerii. Symbolicznym dowódcą był przeor Kordecki, jednak nie posiadał on kwalifikacji wojskowych. Na pewno obdarzony autorytetem duchowny odegrał wielką rolę w utrzymaniu wysokiego morale obrońców, ale żołnierzami dowodzili Stanisław Warszycki – szlachcic zaprawiony już w walce ze Szwedami, a także Piotr Czarniecki (brat sławnego Stefana).

 

Cud na Jasnej Górze?

 W pierwszej fazie oblężenia doszło do wymiany ognia pomiędzy załogą, a Szwedami. Jednak najeźdźcy mieli niewiele dział, a te które posiadali były zbyt małe, aby uszkodzić nowoczesne fortyfikacje. Co więcej, na jaw wyszło nieprzygotowanie atakujących do walki – Szwedom szybko skończyła się amunicja, czego nie można powiedzieć o obrońcach. 22 listopada Muller poprosił Karola X o posiłki w postaci ludzi, prochu i ciężkich armat zdolnych zniszczyć obwarowania Jasnej Góry. Zanim jednak te nadeszły, 25 listopada załoga pod wodzą Czarnieckiego zorganizowała wycieczkę z twierdzy. Efektem wypadu było zniszczenie dwóch dział szwedzkich i zabicie lub ranienie kilkudziesięciu atakujących.

Od tego momentu ostrzał oblegających miał w zasadzie skutki symboliczne. Szwedzi wciąż zresztą liczyli na kapitulację załogi, jednak mimo prowadzonych rozmów nic takiego nie następowało. Pogarszała się za to ich sytuacja militarna. Obecni po stronie najeźdźcy Polacy zaczęli się buntować. Katoliccy żołnierze byli coraz bardziej zniesmaczeni atakiem na święty klasztor. Atmosferę tę umiejętnie podgrzał Kordecki, który pozwolił stojącym po stronie Szwedów Polakom na uczestnictwo w jasnogórskich nabożeństwach pod warunkiem, że nie uczestniczą czynnie w oblężeniu. Wieść o obronie klasztoru szybko rozniosła się po Rzeczpospolitej, budząc oburzenie katolickiej części społeczeństwa. Nasiliły się partyzanckie działania ze strony band chłopskich. Chłopi zresztą byli najczęstszymi ofiarami wrogich grabieży, co z pewnością stanowiło dodatkową motywację. Szlachta powołała wkrótce konfederację tyszowiecką lojalną wobec Jana Kazimierza i skierowaną przeciw Szwedom. Atak na cel licznych pielgrzymek ludzi wszystkich stanów wywołał opór w całym kraju.

Pierwsze posiłki dla oblegających nadeszły w ostatnich dniach listopada, jednak dopiero 10 grudnia przybył silny oddział zaciężnej piechoty szwedzkiej i artyleria oblężnicza w sile 6 dział strzelających kulami 24 funtowymi i 12 funtowymi. Takie armaty mogły zaszkodzić fortyfikacjom. Daleko im było jednak do sienkiewiczowskiej kolubryny. Takiego działa Szwedzi nie posiadali – jest to wytwór fantazji pisarza. Niemniej wtedy dopiero rozpoczęło się prawdziwe oblężenie. Ostrzał wyrządził pierwsze szkody w wałach Jasnej Góry. Dowódcy Szwedów skoncentrowali ogień na północnym odcinku fortyfikacji, ale wkrótce ponownie zabrakło prochu. Jednocześnie wykonano inne prace oblężnicze. Zgodnie z ówczesną sztuką wojskową wybudowano reduty, zza których ostrzeliwano twierdzę. Ściągnięto także górników z Olkusza z zamiarem wykonania podkopu pod wały i wysadzenia ich w powietrze. 14 grudnia Polacy zaskoczyli Szwedów kolejną wycieczką niszcząc szaniec oblężniczy i jedno działo. W odpowiedzi Szwedzi zaczęli także ostrzeliwać południowy odcinek murów, a górnicy rozpoczęli prace inżynieryjne. Obrońcy nie zamierzali jednak biernie czekać na wysadzenie murów. 20 grudnia przeprowadzili kolejny wypad. Najskuteczniejszy ze wszystkich, bo jego efektem było wybicie większości górników i zniszczenie dwóch dział. Kolejny plan oblegających tym samym spalił na panewce. Szwedzi kontynuowali ostrzał, ale wkrótce stracili kolejną armatę. Tym razem działo pękło pod wpływem temperatury wygenerowanej podczas strzelania. Było to zresztą częste zjawisko w tamtych czasach. Armaty szybko się przegrzewały i jeśli nie udało ich się wystarczająco szybko schłodzić lub poddawano nadmiernej eksploatacji dochodziło do ich pęknięcia lub zniekształcenia.

Tymczasem w stronę Jasnej Góry zaczęły zmierzać coraz liczniejsze oddziały chłopskiej partyzantki. W otwartym starciu z najlepszą armią Europy nie miałyby one oczywiście żadnych szans, ale stwarzały zagrożenie odcięcia Szwedów od możliwości zdobycia żywności oraz ściągnięcia posiłków. W takich okolicznościach najeźdźcy podjęli jeszcze jedną próbę ocalenia twarzy: zaproponowali okup za zwinięcie oblężenia. Wobec odmowy Kordeckiego, który wymówił się skalą zniszczeń wywołanych przez szwedzką artylerię, wrogie oddziały zwinęły oblężenie i rozpoczęły odwrót w stronę Piotrkowa.

Udana obrona miała wielkie znaczenie dla dalszych losów wojny. Opór przeciw Szwedom stawał się coraz powszechniejszy, a odbudowana armia regularna zaczęła odnosić pierwsze sukcesy. Wojna trwała jeszcze niemal 4 lata, ale już w początkach 1656 roku Szwedzi stracili inicjatywę na ziemiach Rzeczpospolitej i byli stopniowo wypierani z kraju. Koszty zakończonej w 1660 roku wojny były jednak straszliwe, pogłębiając postępujący od lat kryzys państwowości polsko-litewskiej.

Straty obu stron nie są dokładnie znane, ale z całą pewnością były niewielkie, co wynika z charakteru walk polegających głównie na wzajemnym ostrzale. Szacuje się, że zginęło kilkudziesięciu Szwedów i kilkunastu obrońców. Do tego należy doliczyć podobną liczbę rannych. Z punktu widzenia oblegających największą dotkliwość stanowiła utrata armat, które były trudne do wyprodukowania i kosztowne. 

Jasna Góra - widok współczesny. Źródło: domena publiczna. 


Prawda i mit

Powszechne wyobrażenie na temat oblężenia Jasnej Góry ukształtował pisany w okresie zaborów, „ku serc pokrzepieniu”, „Potop” Henryka Sienkiewicza, a także wątki religijne, ułatwiające przypisywanie niezwykłych wydarzeń miejscu uznawanemu za święte. W tym duchu utrzymywane były także kronikarskie relacje z XVII wieku, opisujące między innymi zjawę Matki Boskiej, która miała cudownie odbijać szwedzkie pociski od wałów twierdzy i inne nienaturalne zjawiska. Służyło to także antyszwedzkiej i skierowanej przeciw protestantom propagandzie, co rezonowało w erze gorących konfliktów religijnych. Podkreślanie roli matki Jezusa wynikało między innymi z faktu, że protestanci odrzucali jej kult.

Rzeczywistość jest jednak daleka od tego obrazu. Żadne cudowne wstawiennictwo Maryi nie było potrzebne, wobec przewagi oblężonych pod względem zapasów prochu i liczby armat. Kluczową rolę odegrało nieprzygotowanie atakujących, którzy spodziewali się co najwyżej symbolicznego oporu. Przeciwko Szwedom działała też pogoda – błotnista jesień, a potem początek zimy utrudniał działania oblężnicze. Determinacja obrońców miała więc solidne podstawy – można było racjonalnie założyć, iż walka przyniesie powodzenie. Cud w tych warunkach bez wątpienia był potrzebny, ale Szwedom do zdobycia twierdzy.

Także znaczenie militarne obrony jest znacznie przeceniane. Oblężenie Jasnej Góry odegrało przede wszystkim rolę moralną i propagandową – ułatwiło zjednoczenie społeczeństwa, a przynajmniej jego katolickiej części, przeciw wrogom. Z wojskowego punktu widzenia dużo ważniejsze było nieudane dla Szwedów oblężenie Przemyśla z marca 1656 i prowadzone w następnych tygodniach walki w rejonie ujścia Sanu do Wisły.

Odmalowana na kartach literatury legenda o heroicznej i cudownej obronie Jasnej Góry pozostała jednak trwale zapisana w zbiorowej pamięci Polaków.

Michał Górawski

 

Bibliografia:

1.                  Podhorodecki L. L., Rapier i koncerz, Warszawa, 1985,

2.                  Gierowski J., Rzeczpospolita w dobie złotej wolności (1648- 1763), Warszawa, 2001,

3.                  Konopczyński W, Dzieje Polski nowożytnej T.2, Warszawa, 1986

4.                  Wójcik Z., Historia powszechna XVI i XVII wieku, Warszawa, 1996,

5.                  https://wielkahistoria.pl/obrona-jasnej-gory-podczas-potopu-szwedzkiego-jak-wygladala-naprawde/ [dostęp:],

6.                  Simms B., Taniec mocarstw. Walka o dominację w Europie od XV do XXI wieku, Poznań, 2015