wtorek, 8 grudnia 2020

Rzeczpospolita Obojga Narodów wobec wojny trzydziestoletniej

 

Defenestracja praska rozpoczęła wojnę trzydziestoletnią. Źródło: domena publiczna.

Powszechnie uważa się, że wobec wojny trzydziestoletniej – największego konfliktu nowożytnej Europy – Rzeczpospolita zachowała neutralność. Taki pogląd pojawia się nawet na kartach szkolnych podręczników. Tymczasem niezupełnie jest to prawda. Formalnie Rzeczpospolita nie przystąpiła do wojny, ale co najmniej trzy razy zaangażowana była w działania wojenne ściśle z nią związane. Poza tym, ze względu na jej duży potencjał i zdolność wystawienia silnej armii, obie walczące strony starały się wpłynąć na Rzeczpospolitą w celu wciągnięcia do walki. Niektórzy historycy w odmowie naszego kraju upatrują wręcz straconej szansy. Neutralność Rzeczpospolitej była więc w dużej mierze pozorna.

 

Pierwsza odsiecz wiedeńska

Za początek wojny trzydziestoletniej uznaje się „defenestrację praską” z 23 maja 1618 roku, czyli wyrzucenie przez okno zamku na Hradczanach dwóch namiestników cesarza Macieja oraz ich sekretarza. Choć ofiary spektakularnego aktu przeżyły, defenestracja stała się pierwszym aktem powstania czeskiego przeciwko Habsburgom, które w zgodnych opiniach historyków uważane jest za pierwszy etap wielkiej wojny. Motywacje rebelii miały w głównej mierze aspekt religijny i był buntem protestantów przeciw ortodoksyjnie katolickiej polityce cesarza Macieja. Późniejsza, zwłaszcza dziewiętnastowieczna historiografia, podnosi sprawy narodowe i tarcia pomiędzy Czechami, a Niemcami, jednak w XVII wieku kwestie etniczne nie odgrywały jeszcze wielkiej roli, a gdy się pojawiały, interesowały prawie wyłącznie członków społecznych elit, których tożsamość w tym zakresie ukształtowała się szybciej.

Konflikt zaczął się rozszerzać. W lipcu Czesi pozbawili Habsburgów tronu swego kraju, wybierając na króla elektora Palatynatu Fryderyka V. Wybór wydawał się politycznie racjonalny, gdyż nowy król był jednym najważniejszych przywódców niemieckich protestantów, na których wsparcie liczono, a także zięciem króla Anglii Jakuba I. Świat protestancki miał jednak ambiwalentne stanowisko wobec całej awantury, w rezultacie wsparcia czeskim powstańcom udzielił jedynie Palatynat, mniejszość protestanckich państw Rzeszy, Niderlandy oraz w niewielkim zakresie Anglia. Paradoksalnie, najbardziej efektywne wsparcie nadeszło ze strony Siedmiogrodu – węgierskiego księstwa podporządkowanego osmańskiej Turcji. Jego władca, Gabor Bethlen, rozpoczął działania wojenne przeciw Cesarstwu. Celem tych działań było zdobycie habsburskiej części Węgier i Słowacji oraz zapewne uzyskanie dla siebie i potomków „korony św. Stefana”. Jesienią 1619 r. Węgrzy Bethlena i Czesi zaatakowali Wiedeń, co postawiło Habsburgów w trudnej sytuacji.

W tych okolicznościach Rzeczpospolita po raz pierwszy wpłynęła na bieg wojny trzydziestoletniej. Sprzyjający Habsburgom Zygmunt III Waza zgodził się na wynajęcie przez cesarza niemieckiego Ferdynanda 10 000 „lisowczyków” – osławionej w Europie, niezwykle skutecznej polskiej lekkiej jazdy, której nazwa pochodzi od nazwiska twórcy formacji pułkownika Lisowskiego. Korpus dowodzony przez Walentego Rogowskiego przeszedł przez Karpaty i przeprowadził dywersyjne uderzenie na Siedmiogród. 23 listopada 1619 r. niedaleko miejscowości Humienne (obecnie terytorium Słowacji) doszło do bitwy pomiędzy „lisowczykami”, a liczącym 7 tysięcy ludzi oddziałem siedmiogrodzkim Jerzego Rakoczego, pozostawionym do osłony kraju na wypadek proaustriackiej interwencji Rzeczpospolitej. Starcie zakończyło się porażką Węgrów. Dowiedziawszy się o ataku na swoim zapleczu Gabor nakazał odwrót spod Wiednia. Wydarzenie przeszło do polskiej historii jako „pierwsza odsiecz wiedeńska”, gdyż nasza lekka jazda miała ocalić austriacką stolicę. Prawda jest znacznie bardziej skomplikowana.

Trzeba pamiętać, że akcja Siedmiogrodzian prowadzona była późną jesienią, podczas gdy ówczesna sztuka wojenna nakazywała kończenie kampanii przed zimą, ze względu na mogące wystąpić kłopoty z aprowizacją. Poza tym oddziały Bethlena, choć liczne, cierpiały na niedostatek piechoty i artylerii koniecznej do zdobycia dobrze ufortyfikowanej austriackiej stolicy. W tej sytuacji, choć akcja „lisowczyków” przyspieszyła decyzję Bethlena o odwrocie, gdyby do niej nie doszło zapewne Siedmiogrodzianie i Czesi tkwiliby pod murami Wiednia dłużej, po czym i tak wycofaliby się do swoich krajów. Nie należy więc przeceniać militarnego znaczenia polskiej dywersji.

Rzeczpospolita nic na takim zaangażowaniu nie zyskała. Co gorsza, atak na Siedmiogród stał się, obok rywalizacji o wpływy w Mołdawii i Wołoszczyźnie i ataków Kozaków na Turcję, przyczyną wojny Rzeczpospolitej z imperium Osmanów w latach?1620-1621. W 1620 r. nasza armia poniosła klęskę pod Cecorą w Mołdawii, a podczas odwrotu została rozbita. Hetman Stanisław Żółkiewski zapłacił za to życiem. Rok później wielka armia Rzeczpospolitej (30-35 tysięcy ludzi), wspierana przez 20 tysięcy Kozaków, w warownym obozie pod Chocimiem odparła turecki atak. Ostatecznie wojna nie przyniosła zmian terytorialnych, a Turcja weszła w okres problemów wewnętrznych, które uniemożliwiły jej zaangażowanie w dalszy ciąg wojny trzydziestoletniej.

Ta zaś trwała w najlepsze. Listopad 1620 r. przyniósł czeskim powstańcom decydującą klęskę pod Białą Górą. W następnych miesiącach powstanie wygasło, po czym walki przesunęły się na teren Niemiec oddalając się od granic Rzeczpospolitej.

 

Gustaw Adolf. Król Szwecji i jeden z największych wodzów wojny trzydziestoletniej. Źródło: domena publiczna.

Wojna o ujście Wisły

Wojna trzydziestoletnia wciągała w swój wir kolejne państwa. Od 1625 r. w walkach przeciwko Habsburgom wzięła udział Dania, a jej armia była współfinansowana przez katolicką Francję. Oba państwa połączyła chęć powstrzymania wzrostu wpływów cesarza spowodowanego sukcesami militarnymi z lat 1620-1625. Finansowego poparcia Danii udzieliła też Anglia.

Tymczasem jednym z istotniejszych państw protestanckich, które nie brało udziału w wojnie była Szwecja. Ze względu na jej położenie i odwieczne skonfliktowanie z Danią (przyczyną była rywalizacja o panowanie nad Bałtykiem) próbowała pozyskać ją dyplomacja katolicka. Protestanci z kolei liczyli na poparcie Szwecji z powodów wyznaniowych. Monarcha tego skandynawskiego państwa, Gustaw Adolf, niewątpliwie planował mocarstwową ekspansję swojego kraju w regionie Morza Bałtyckiego, ale zaangażowanie w wojnę trzydziestoletnią zamierzał poprzedzić starannym przygotowaniem. Początkowy okres jego panowania zdominowały reformy wojskowości szwedzkiej, które armię Gustawa uczyniły prawdopodobnie najsprawniejszą w Europie. Zanim jednak doszło do zaangażowania w Niemczech, gdzie siła wojskowości Szwecji ujawniła się z całą mocą, Gustaw Adolf rozpętał konflikt z Rzeczpospolitą. Jego celem było przetarcie zreformowanej armii w boju oraz przejęcie zysków z handlu Rzeczpospolitej odbywającego się poprzez porty bałtyckie, na czele z potężnie ufortyfikowanym Gdańskiem – największym miastem naszego kraju, liczącym około 60 tysięcy mieszkańców. Istotne były też kwestie dynastyczne, bowiem król Polski Zygmunt III Waza rościł pretensje do tronu szwedzkiego. Po pierwszych walkach na terenie Inflant Gustaw w 1626 roku przerzucił siły do Prus i na Pomorze, rozpoczynając wojnę o ujście Wisły. Konflikt zakończył się porażką Rzeczpospolitej. Okazało się, że zreformowana armia Szwecji potrafi nawet walczyć z budzącą postrach husarią. Starcie miało jednak poważne znaczenie dla wojny trzydziestoletniej i przez wielu historyków jest wprost zaliczane do wydarzeń z nią związanych.

To właśnie w walce z Rzeczpospolitą żołnierz szwedzki zdobył szlify wojenne, które wkrótce pozwoliły mu niepowstrzymanie maszerować wzdłuż i wszerz Niemiec. Poza tym przegrana wojna odebrała Rzeczpospolitej zdolności ofensywne. Miało to poważne znaczenie, ponieważ Gustaw Adolf obawiał się polsko-litewskiej dywersji w czasie kampanii niemieckiej, na wzór tej z 1619 r. Wreszcie, na mocy kończącego walkę rozejmu w Starym Targu (1629), Szwedzi zatrzymywali większość portów pruskich i pomorskich. Poza tym uzyskiwali prawo pobierania opłaty celnej od handlu gdańskiego, która walnie przyczyniła się do opłacenia wielkiego wysiłku wojennego słabo zaludnionego i biednego skandynawskiego kraju. W walce tej Rzeczpospolitą poparli Habsburgowie, którzy przysłali jej na pomoc kontyngent piechoty i rajtarii pod dowództwem Arnima. Przy czym pomoc ta była mało efektywna – konfliktowy cesarski dowódca nie krył swojej niechęci dla współdziałania z Rzeczpospolitą, a jego żołnierze byli uciążliwi dla lokalnej polskiej ludności

Od 1630 r. Szwedzi trwale zaangażowali się w główny, niemiecki teatr wojny trzydziestoletniej. Gustaw Adolf poległ w krwawej i zakończonej dla Szwedów zwycięsko, bitwie pod Lutzen w Saksonii (16.11.1632). Zanim jednak znalazł śmierć na polu bitwy raz jeszcze spróbował zaszkodzić Rzeczpospolitej.

 

Wojna smoleńska

Rosja była jednym z głównym międzynarodowych wyzwań dla polsko-litewskiej unii, co najmniej od końca XV w. Początek XVII w. na skutek chaosu i „wielkiej smuty” w Rosji przyniósł Rzeczpospolitej sukcesy i pozyskanie dużych obszarów, czyli ziemi smoleńskiej, czernichowskiej i siewierskiej. Nowy car, Michał Romanow, który sprawował rządy w tandemie ze swym ojcem, patriarchą moskiewskim Filaretem (niektórzy wprost twierdzą, że to patriarcha sprawował faktyczną władzę w kraju) dążył do zemsty na zachodniej sąsiadce. W tym celu Rosja oplotła sieć intryg. Planowano wciągnięcie do walki z Rzeczpospolitą Turcję i Szwecję. O ile jednak Turcja wahała się długo i ostatecznie zdecydowała się jedynie na ograniczoną akcję, znaną jako „wojna Abazy-paszy”, o tyle Gustaw Adolf był bardzo zainteresowany uwikłaniem Rzeczpospolitej w konflikt i oferował konkretne wsparcie. W grę wchodziło nawet zdobycie dla Gustawa tronu w Warszawie. Na ile poważne były to koncepcje, a na ile służyły jedynie podburzeniu Rosji do wojny, pozostaje sprawą sporną. Nie da się tego rozstrzygnąć szczególnie wobec faktu, że Gustaw zginął zanim jakiekolwiek współdziałania szwedzko-rosyjskie miało szansę się odbyć. Szwecji zależało na pewno na związaniu państwa polsko-litewskiego by nie mogło ono szukać rewanżu za konflikt z ostatnich lat.

Faktem jest, że w 1632 r. Rosjanie rozpoczęli atak na Rzeczpospolitą, rozpoczynając konflikt, który do historii przeszedł, jako „wojna smoleńska”. Działania wojenne skoncentrowały zostały wokół Smoleńska właśnie i zakończyły się sukcesem Rzeczpospolitej, potwierdzonym pokojem w Polanowie (1634). Warunki pokoju ze Szwecją zostały poprawione przez nasz kraj na mocy układu w Sztumskiej Wsi (1635). W rezultacie Rzeczpospolita zyskała kilkanaście lat spokoju, zakłócanego tylko napadami Tatarów na południowe kresy państwa i nabrzmiewającym problemem kozackim.

 

Władysław IV Waza. Źródło: domena publiczna.

Próby wciągnięcia Rzeczpospolitej do wojny.

Na marginesie działań wojennych prowadzonych przez Rzeczpospolitą w latach 1618-1648 prowadzono także starania dyplomatyczne o wciągnięcie państwa polsko-litewskiego w wir konfliktu. Zainteresowane były tym obie strony. Rzeczpospolita miała 11 milionów ludności, co czyniło ją jednym z najludniejszych państw kontynentu, a to przekładało się na potencjalną zdolność wystawienia licznej armii. Dla porównania liczba Anglików w tym okresie szacowana jest na 4 miliony. Do tego nasza armia cieszyła się dobrą reputacją w Europie, co w szczególności dotyczyło jazdy. Rzeczpospolita była więc łakomym kąskiem i chętnie widzianym sojusznikiem dla obu stron. Nie dziwi więc, że próbowano ją albo zachęcić do sojuszu, albo wykluczyć możliwość wzięcia przez nią udziału w wojnie poprzez zaangażowanie w poboczny konflikt. Ten drugi wariant opisałem powyżej. W najbardziej klasycznej postaci wystąpił w okresie „wojny smoleńskiej”. Mniej znane są zabiegi dyplomatyczne.

Najbardziej usilnie starała się włączyć Rzeczpospolitą do wojny Francja. Jej postawa wobec konfliktu w ogóle zasługuje na uwagę. Kraj rządzony przez dynastię Burbonów, a w praktyce przez kardynałów Richelieu (do jego śmierci w 1642 r.) i jego ucznia Mazzariniego, długo unikał frontalnego zaangażowania w wojnę, starając się wyciągnąć z niej maksimum korzyści przy minimum zaangażowania. Ta makiaweliczna polityka nasadzała się na dążeniu do osłabiania Habsburgów, którzy dla Francji byli strategicznym wrogiem od końca XV w. Francuzi starali się wspierać pośrednio wrogów kolejnych cesarzy. Spektakularna kampania Gustawa Adolfa i późniejsze działania Szwedów były w dużej mierze finansowane z Paryża. System szwedzkiej krwi przelewanej za francuskie złoto przynosił jednak Francji tylko ograniczone korzyści, co przyniosło wreszcie otwarty jej udział w wojnie od 1635 roku. Ale zarówno do tego momentu, jak i później Francja szukała kolejnych wrogów Habsburgów. Jednym z pomysłów kolejno kierujących krajem kardynałów było oskrzydlenie cesarza za pomocą koalicji państw położonych na wschód od jego terytorium. W tym kontekście Francję szczególnie interesowała Szwecja, Turcja i Rzeczpospolita. Oto odpowiedź na tajemnicę udziału dyplomacji francuskiej w grze politycznej na terenie Europy Środkowej. Widzimy polityków przysłanych znad Sekwany próbujących sprowadzić kolejne Tureckie inwazje w kierunku Niemiec. Widzimy ich mediujących w rozmowach Szwecji z Rzeczpospolitą. Ogólnie starano się skierować wszystkie te trzy kraje przeciw francuskiemu wrogowi, oferując pieniądze i zyski terytorialne. Rzeczpospolitą Francja kusiła Śląskiem, całością albo jego fragmentami. Władysław IV Waza, od 1632 r. panujący w Rzeczpospolitej, sugerował zainteresowanie. Francuzi obiecywali pieniądze na wystawienie armii przeciw Habsburgom. O sprawie dowiedzieli się cesarscy dyplomaci z przerażeniem uznając, że istnieje poważne zagrożenie uderzeniem Rzeczpospolitej na wschodnie ziemie ich władcy.

Próbując zażegnać niebezpieczeństwo cesarz podjął negocjacje na temat przekazania Wazom części Śląska. Sprawa po raz pierwszy pojawiła się już na początku konfliktu, kiedy to Zygmunt III Waza sugerował możliwość zaangażowania Rzeczpospolitej po stronie katolickiej w zamian za zyski terytorialne w dawnej dzielnicy Piastów. Jednak po latach sprawa wróciła w bardziej realnych kształtach. Ostatecznie całe przedsięwzięcie spaliło na panewce. Wazowie otrzymali tytułem zastawu z racji małżeństw Zygmunta z córkami Habsburgów niewielkie księstwo opolsko-raciborskie, jednak z poważnymi zastrzeżeniami. Zastaw miał trwać 50 lat (ostatecznie odebrano go w 1666 r.), a Wazowie nie mogli wprowadzać tam własnych porządków ustrojowych (w domyśle rodem z Rzeczpospolitej). Wykluczono więc możliwość ściślejszego związania tego obszaru z naszym krajem. Francuskie sugestie o przyłączeniu się do wojny ostatecznie odrzucono. Śląsk można było odzyskać na długo przed 1945 r., ale wymagało to zaangażowania się w wojnę trzydziestoletnią na rzecz Habsburgów, albo przeciw nim.

Dlaczego tak się nie stało? Dlaczego nie skorzystano z szansy zdobycia bogatej dzielnicy? Odpowiedź jest bardzo prozaiczna – Rzeczpospolita nie chciała tego robić. Władysław IV był władcą ambitnym i snującym rozległe plany. Skoro myślał o wielkiej wojnie z Rosją, Turcją, czy Szwecją w iście imperialnym stylu (co naraziło go na uznanie przez niektórych potomnych za odrealnionego fantastę), to nie można wykluczyć, iż poważnie pragnął zdobyć Śląsk. Ale król miał w Rzeczpospolitej bardzo ograniczoną władzę. Wojna wymagała zgody szlacheckiego Sejmu i poparcia magnatów. Tymczasem „panowie bracia” nie widzieli dla siebie interesu w walce o Śląsk z jego lokalną elitą i silnym mieszczaństwem. Wyobraźnię szlachty pobudzały stepy ukraińskie, gdzie zdobywało się prestiż, bogactwo i władzę. Nie jest dziełem przypadku, że najpotężniejsze armie Rzeczpospolita wystawiała przeciw Turcji i Rosji. Do walki ze Szwecją, która zaatakowała serce naszej gospodarki, jakim było Pomorze z Gdańskiem, nigdy nie zebrano więcej niż 30 tysięcy żołnierzy, podczas gdy przeciw Turcji według niektórych szacunków nawet dwa razy tyle (w 1621 r. licząc z Kozakami), przeciw Rosji do 65 tysięcy (1660 r.). Pod Beresteczkiem w 1651 r. Rzeczpospolita miała mieć nawet 65 tysięcy ludzi (z pospolitym ruszeniem), a przecież w tamtych czasach nie wystawiano do bitwy wszystkich posiadanych wojsk pozostawiając część dla zabezpieczenia tyłów i fortec na zapleczu. Polityka zagraniczna Rzeczpospolitej, z powodu oczekiwań szlachty i wysokiej pozycji magnatów kresowych, zorientowana była na wschód. Propozycje reorientacji polityki na zachód, z dążeniami do odzyskania Śląska pojawiające się zwłaszcza w kręgach szlachty wielkopolskiej, nigdy nie spotkały się z większą akceptacją.

Oczy szerszej opinii dostrzegały Śląsk głównie ze względu na toczone tam działania wojenne. Zauważono zaangażowanie mieszkańców tego regionu w sprawę powstania czeskiego, powszechnie obawiano się wkroczenia na terytorium Rzeczpospolitej wojsk Mansfelda, które ten protestancki dowódca prowadził w spektakularnym przemarszu z Niemiec na Węgry przez Śląsk (1626 r.). Nigdy jednak wizja wejścia do wojny dla zdobycia tego obszaru nie cieszyła się popularnością. Przesądziło też o tym pacyfistyczne podejście szlachty, która niechętnie łożyła na wojsko i zgadzała się na podatki prawie wyłącznie w celach defensywnych. Właściwie zatem Wazowie nie byli w stanie osiągnąć więcej.

 

Czy warto było wejść do wojny?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Neutralność Rzeczpospolitej pozwoliła jej uniknąć zniszczeń wojennych, które były ciężkim doświadczeniem ówczesnych Niemiec i innych głównych teatrów działań. Pod względem ubytku odsetka populacji wojna ta była bardziej kosztowna niż obie wojny światowe. Rzeczpospolitą podobne doświadczenie spotkało dopiero w latach 1648-1667, kiedy to przez jej terytorium przetoczyła się seria krwawych wojen. Ale wynika z tego, że sama neutralność w latach 1618-1648 nie przyniosła korzyści, zwłaszcza, że – jak wskazałem – była w dużej mierze pozorna, a nasz kraj już wtedy musiał bronić się przed agresją z trzech stron.

Wchodząc do wojny można było uzyskać korzyści terytorialne, ale przecież nikt nie wie czy armia polsko-litewska nie poniosłaby kosztownej klęski. Jedyny w tym czasie egzamin naszego wojska w starciu ze sztuką wojenną zachodniej Europy, jakim była wojna ze Szwecją z lat 1626-1629, wypadł w najlepszym razie przeciętnie. Nie należy w tym kontekście nadmiernie zawierzać mitowi husarii. Była to bez wątpienia najskuteczniejsza formacja jazdy w nowożytnej Europie, zdolna osiągać spektakularne sukcesy. Ale przy dobrym dowodzeniu i sprzyjającej topografii pola bitwy, zreformowana na polach bitewnych wielkiego konfliktu zachodnia piechota, była w stanie wytrzymać jej szarżę, czego znakomitym przykładem jest bitwa pod Gniewem z 1626 r..

Pewni możemy być jednego – brak otwartego zaangażowania w wojnę trzydziestoletnią właściwie wykluczał Rzeczpospolitą z możliwości odegrania roli kontynentalnego mocarstwa. W tamtych czasach wojna była przedłużeniem i naturalną częścią polityki. Liczył się ten, kto potrafił schodzić zwycięsko z największych pól bitewnych. Stanie z boku oznaczało podpieranie ściany.

 

Bibliografia:

1.      Wilson P., Wojna trzydziestoletnia 1618-1648. Tragedia Europy, Oświęcim, 2017, 

2.       Konopczyński W, Dzieje Polski nowożytnej T.1, Warszawa, 1986,

3.       Wójcik Z., Historia powszechna XVI i XVII wieku, Warszawa, 1996,

4.       Simms Brendan, Taniec mocarstw. Walka o dominację w Europie od XV do XXI wieku, Poznań, 2015,

5.       Podhorodecki L., Rapier i koncerz, Warszawa, 1985,

6.      Baszkiewicz J., Historia Francji, Wrocław, 1974

1 komentarz:

  1. Witam.
    Wojny wybuchały z różnych, często błachych i idiotycznych powodów.
    Bywały wojny domowe, plemienne i najgłupsze, bo trwajace dziesiątki lat.
    Dlatego jestem pacyfistą.
    Boję się, że ta nasza wojna polsko polska, skończy się kiedyś tęgim mordobiciem.
    Pozdrawiam.
    Michał

    OdpowiedzUsuń