Gabriel Narutowicz. Źródło: domena publiczna. |
16 grudnia 1922 r. Gabriel Narutowicz, niedawno zaprzysiężony, pierwszy w historii, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, gościł w pałacu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie uczestniczył w uroczystym otwarciu wystawy. Prezydent młodego państwa cieszył się dużym zainteresowaniem zróżnicowanej politycznie publiczności – zapewne większym niż obrazy. W pewnym momencie, niedługo po godzinie 12.00 z tłumu wyłonił się malarz Eligiusz Niewiadomski, który stanął tuż przed Prezydentem i oddał w jego stronę trzy strzały z rewolweru. Narutowicz upadł, a chwilę później znajdujący się z pobliżu lekarz stwierdził zgon. Tak doszło do największego politycznego morderstwa w dziejach suwerennej Polski. Wydarzenie wstrząsnęło krajem szczególnie, że polityczne emocje wokół wyboru głowy państwa sięgały zenitu. W powszechnej opinii czyn Niewiadomskiego stał się konsekwencją zaciekłej walki poprzednich dni.
Rozdrobniona scena polityczna
Zgodnie z uchwaloną w 1921 r. konstytucją marcową Prezydent miał niezwykle ograniczoną władzę. Zgromadzenie Narodowe złożone z 111 senatorów i 444 posłów wybierało go na 7 lat. Jego kompetencje dotyczyły głównie reprezentowania państwa na zewnątrz i zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi. Nie miał prawa weta, a wszystkie podpisane przez niego akty prawne wymagały kontrasygnaty premiera i właściwego ministra. Urząd prezydencki skrojony był w taki sposób, aby zakres jego władzy był akceptowalny dla większości skłóconych środowisk politycznych. Szczególnie prawica naciskała na możliwe ograniczenie władzy prezydenta, obawiając się, że w tym kierunku zmierzać będą ambicje znienawidzonego przez nią Józefa Piłsudskiego.
W ogóle scena polityczna w Polsce 1922 r. była niezwykle rozdrobniona. W wyniku wyborów z listopada tego roku największe poparcie społeczne uzyskała Narodowa Demokracja. Ten szeroki prawicowy i nacjonalistyczny ruch, którego ideologicznym przywódcą był Roman Dmowski, politycznie reprezentował Chrześcijański Związek Jedności Narodowej, potocznie przezwany jako „Chjena”. Związek był koalicją kilku zróżnicowanych partii prawicowych z ziem wszystkich zaborów. W wyborach uzyskał 169 mandatów w Sejmie i 48 w Senacie. Do tego mógł on liczyć na sympatię niektórych mniejszych ugrupowań parlamentarnych o podobnych skłonnościach ideologicznych. Ogólnie szeroko rozumiana prawica była zdecydowanie najsilniejszym środowiskiem politycznym. Stan ten zresztą utrzymywał się aż do „zamachu majowego” z 1926 r. Odwołująca się do nacjonalizmu i innych myśli prawicowych, korzystająca z poparcia dużej części Episkopatu i duchowieństwa prawica cieszyła się najszerszym poparciem społecznym. Nie była jednak w stanie uzyskać samodzielnej większości, więc do rządów, a także w celu wyboru Prezydenta musiała szukać sojuszników.
Na przeciwnym biegunie znajdowała się lewica, której główną siłą była Polska Partia Socjalistyczna. Ugrupowanie, silne głównie wśród klasy robotniczej, w rolniczej Polsce zdecydowanie przegrywała z endecją (w 1922 r. 41 miejsc w Sejmie i 7 w Senacie), ale była świetnie zorganizowana, zdolna do zwoływania dużych demonstracji i wówczas jeszcze silnie związana z obdarzonym wielkim autorytetem (ale nie na prawicy) odchodzącym Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim. Jej parlamentarnym liderem był Ignacy Daszyński.
Pod względem parlamentarnej reprezentacji drugą siłą był ruch ludowy podzielony wówczas na dwie konkurencyjne partie – PSL „Wyzwolenie” Stanisława Thugutta (49 posłów, 8 senatorów) o skłonnościach lewicowych i bardziej konserwatywny PSL „Piast” na czele którego stał legendarny chłopski przywódca Wincenty Witos (70 posłów, 17 senatorów). „Piast” ze względu na swe przesunięcie w prawo był właściwie jedynym potencjalnym partnerem dla endecji. Zresztą, faktycznie w przyszłości rządy „Chjeno-Piasta”, jak zostały określone przez ówczesną prasę, dały Polsce „przedmajowej” najbardziej stabilne rządy. Trzeba jednak pamiętać, że Witos i jego stronnictwo byli nieufni wobec politycznego zaangażowania duchowieństwa, a zwłaszcza biskupów, a także sceptycznie nastawieni do wywodzących się z dawnych rodów szlacheckich wielkich posiadaczy ziemskich, którzy często sympatyzowali z prawicą. Te zastrzeżenia miały mieć kluczowe znaczenie dla wyboru na Prezydenta Gabriela Narutowicza.
Ostatnim liczącym się środowiskiem politycznym były mniejszości narodowe. Nie tworzyły one zwartej grupy, ale ordynacja wyborcza (proporcjonalna i z listą krajową) zmusiła je do porozumienia. W parlamencie znalazła się więc niejednorodna grupa posłów żydowskich, ukraińskich, niemieckich i innych (w sumie 66 posłów i 22 senatorów), które łączył sprzeciw wobec wynaradawiania mniejszości przez polskie państwo. Głównym zwolennikiem tego rodzaju polityki była nacjonalistyczna endecja, a więc na solidarne wsparcie mniejszości mógł liczyć każdy kto zechciałby rzucić jej wyzwanie.
Oprócz wymienionych istniało też szereg mniejszych ugrupowań politycznych, które w większości orbitowały wokół głównych nurtów.
Choć każde wybory przynosiły nieco inne rozstrzygnięcia, ogólnie w polskim parlamencie tamtych czasów było dużo partii, często ze sobą skłóconych i mających wielkie trudności w osiąganiu porozumienia. W rezultacie pierwsze lata niepodległości politycznie charakteryzowały się dużą niestabilnością i dynamicznymi zmianami kolejnych rządowych gabinetów.
Taki parlament, jako Zgromadzenie Narodowe, musiał dokonać historycznego wyboru pierwszej głowy państwa. Jak łatwo stwierdzić, kłopoty wisiały w powietrzu.
Walka wyborcza
Do wyboru przystąpiono 9 grudnia 1922 r. Zgodnie z zasadami każdy z głównych bloków politycznych zgłosił własnego kandydata. Począwszy od drugiego głosowania kandydat z najmniejszym poparciem miał odpadać, a więc tylko pierwsze dwa podejścia odbyć się miały z udziałem kompletu pretendentów. Procedura miała być powtarzana aż do przekroczenia przez jednego ze startujących 50% głosów. Zgłoszono 5 polityków. PPS wystawił swojego lidera Ignacego Daszyńskiego, kandydatem mniejszości narodowych został wybitny i powszechnie szanowany językoznawca Jan Baudouin de Courtenay, Witos i jego partia wsparły Stanisława Wojciechowskiego, zaskakująco lewicowego jak na to środowisko, byłego działacza PPS.
Najważniejszymi aktorami dramatu byli jednak kandydaci prawicy i PSL „Wyzwolenie”. Narodowa Demokracja wystawiła Maurycego Zamoyskiego. Pochodzącego ze sławnego rodu Zamoyskich hrabiego i wielkiego posiadacza ziemskiego. Wybór był to fatalny z punktu widzenia politycznych szans prawicy. Jak wspomniałem, Związek i mniejsze partie prawicowe miały najwięcej głosów, ale były pozbawione samodzielnej większości. By wygrać potrzebny był partner, a jedynym potencjalnym sojusznikiem był PSL „Piast”. Fakt, że ugrupowanie, które do sukcesu potrzebowało poparcia Witosa wystawiło jako kandydata hrabiego i wielkiego posiadacza ziemskiego zdumiewa nawet po prawie stu latach. Oczekiwanie, że „Piast” ze swoim liderem – samoukiem poprze kogoś takiego było nader optymistyczne. Kalkulacja prawicy opierała się na założeniu, iż koniec końców Witos nie będzie miał wyboru i przełknie tę polityczną „żabę”, bo alternatywa będzie dla niego jeszcze gorsza. Jakiż to błąd w ocenie sytuacji i samego Witosa!
Ostatnim kandydatem był Gabriel Narutowicz wystawiony przez PSL „Wyzwolenie”. Z założenia zgłaszających Narutowicz miał odegrać rolę kandydata „technicznego”. Nieznany szerzej Narutowicz, pozbawiony własnego zaplecza politycznego jednocześnie (a właściwie z tego powodu właśnie) nie miał wrogów. Wydawało się więc, że jest to kandydat, którego nikt nie pokocha, ale wszyscy zaakceptują. Postać zresztą ciekawa. Gabriel Narutowicz, pochodzący z ziemiańskiej rodziny litewskiej o szlacheckich korzeniach (jego rodzony brat Stanisław zaangażował się w działalność polityczną na terenie Litwy) był inżynierem, który przez wiele lat pracował w Szwajcarii gdzie budował elektrownie wodne. Przyszły prezydent w ogóle przyczynił się do rozwoju tej dziedziny energetyki w zachodniej Europie. Do Polski powrócił po odzyskaniu niepodległości, kierowany patriotyzmem i chęcią wzięcia udziału w odbudowie kraju. Światopoglądowo centrysta i liberał, zdystansowany wobec Kościoła (choć jego poglądy religijne nie są dokładnie znane), od czerwca 1922 r. był ministrem spraw zagranicznych, ale nigdy nie wygrał demokratycznych wyborów. Wszystko wskazuje na to, że nie był też blisko związany z „Wyzwoleniem”. Jego politycy uznali po prostu, że może wygrać.
W pierwszym głosowaniu wygrał Zamoyski. Nic zresztą dziwnego. Zgodnie z arytmetyką parlamentarną wygrywał wszystkie głosowania oprócz ostatniego. Drugi był Wojciechowski, trzeci de Courtenay. Narutowicz zdobył 62 głosy i wyprzedził tylko Daszyńskiego. W drugim głosowaniu odpadł Ignacy Daszyński z PPS, Courtenay był przedostatni. Wygrał Zamoyski przed Wojciechowskim, ale Narutowicz przesunął się na trzecie miejsce z 151 głosami (tylko dwa mniej od Wojciechowskiego). Już wtedy głosy na przyszłego prezydenta oddała duża część posłów mniejszości pragnących zablokować wybór endeka, a Wojciechowskiego jako kandydata „Piasta” podejrzewano o możliwość dogadania się w końcu z prawicą. Strategia „Wyzwolenia” sprawdzała się. Narutowicz nie budził kontrowersji wśród przeciwników prawicy i posiadał dużą zdolność do bycia przez nich zaakceptowanym. Charakterystyczne, że rosło poparcie dla Wojciechowskiego i Narutowicza, zaś liczba głosów na rzecz Zamoyskiego prawie pozostawała bez zmian. Kandydatura hrabiego okazywała się hermetyczna i nie budziła sympatii poza endecją.
Atmosfera stała się coraz bardziej napięta. Sytuacja kształtowała się w taki sposób, że panem rozgrywki stawał się Witos, którego głosy mogły rozstrzygnąć wybory. Chrześcijański Związek Jedności Narodowej popełnił jednak kolejny błąd konsekwentnie uważając, że lider „Piasta” ostatecznie i tak poprze ich kandydata. Scenariusz taki istotnie był rozważany w ich środowisku, ale fatalne wskazanie Zamoyskiego sprawiało, że decyzja taka była niezwykle trudna. Zwłaszcza, że po głosowaniu trzeba było wrócić do domu wśród wiejskiego elektoratu. Trudno dzisiaj orzec co mogła zrobić w takiej sytuacji prawica by uniknąć klęski. Rozsądne wydawałoby się poparcie Wojciechowskiego. Być może zresztą na to liczył Witos zwlekając z decyzją. Tymczasem w kolejnym głosowaniu upadł kandydat mniejszości narodowych. Na placu zostali tylko Narutowicz (już drugi), Wojciechowski i Zamoyski. Sytuacja zdawała się wymuszać określenie przez „Piasta”, ale Witos raz jeszcze poparł Wojciechowskiego. W czwartym głosowaniu Zamoyski otrzymał 224 głosy (wciąż ze „szklanym sufitem” nad głową) Narutowicz 171, Wojciechowski 145.
Witos i jego współpracownicy musieli wreszcie podjąć decyzję. Prawica do końca wierzyła w sukces Zamoyskiego. Hrabia i obszarnik to było jednak zbyt wiele dla ludowców. W ostatnim głosowaniu Zamoyski otrzymał 227 głosów (czyli prawie bez zmian), a pozostałe 289 padło na Narutowicza. Inżynier i budowniczy szwajcarskich elektrowni okazał się „czarnym koniem”. Wbrew wszystkim oczekiwaniom, 9 grudnia 1922 r., został wybrany na Prezydenta Rzeczypospolitej. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść.
Kraj nad przepaścią
Prawica wpadła w szał. Przy czym warto podkreślić podstawowy fakt. Narodowcy przegrali, bo popełnili dziecinne błędy polityczne. Zgubiła ich nadmierna pewność siebie, która doprowadziła do zgłoszenia kandydata nie do zaakceptowania dla jedynego potencjalnego sojusznika. Narutowicz dostał głosy mniejszości narodowych, ale na ich poparcie mógł liczyć też każdy inny zdolny zatrzymać wybór endeka. O wyniku zadecydował Witos i jego PSL „Piast”.
Działacze prawicy rozpętali kampanię dyskredytacji Narutowicza i kontestacji ważności jego wyboru. Jako kluczowy argument endeccy politycy i prasa wykorzystali poparcie dla niego ze strony mniejszości narodowych. Witosa starano się nie atakować wprost, a poza tym narracja o prezydencie wybranym przez Żydów była bardzo nośna w ówczesnej Polsce, gdzie nastroje antysemickie pozostawały silne. Zaraz po wyborze działacze prawicy rozpętali wielkie demonstracje uliczne. Wznoszono hasła w rodzaju „Precz z żydowskim prezydentem”. Wznoszono okrzyki ku czci Mussoliniego, który niedawno zaprowadził faszystowską dyktaturę we Włoszech. Mówiąc bez ogródek – rozpętano kampanię nienawiści przeciw legalnie wybranej głowie państwa. Demonstrantów poparły tuzy prawicy na czele z generałem Hallerem, który występując z balkonu swojego domu określił wybór Narutowicza jako narzucony przez wrogie Polsce mniejszości narodowe. Prawica zaplanowała niedopuszczenie do zaprzysiężenia prezydenta poprzez zablokowanie stolicy. Zamierzano uniemożliwić dotarcie tam posłów i Narutowicza. Chwiejący się, pozbawiony oparcia w parlamencie rząd Juliana Nowaka wykazał się w tej sytuacji olbrzymim niezdecydowaniem. Policja pilnowała porządku, ale nie otrzymała żadnych konkretnych instrukcji postępowania. Można wręcz powiedzieć, że zachowywała się kunktatorsko. Tymczasem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Niekontrolowany tłum zwrócił się nawet przeciw Witosowi, pod adresem którego wznoszono okrzyki o zdradzie. Wściekły Piłsudski zażądał od rządu opanowania sytuacji i specjalnych pełnomocnictw dla siebie, jako urzędującego jeszcze Naczelnika Państwa.
W obronie Narutowicza stanęła lewica i to zarówno PSL „Wyzwolenie” jak i PPS. W dzień zaprzysiężenia (11 grudnia 1922 r.) prawica chwytała się wszystkiego. Marszałek Sejmu Maciej Rataj (PSL „Piast”) usłyszał od jednego z posłów, że Narutowicz jako bezwyznaniowy nie może złożyć zawierającej wtedy religijne odniesienia przysięgi. Protest został odrzucony. Tymczasem na ulicach sytuacja zaczęła grozić wybuchem wojny domowej. Próbując zablokować drogę na zaprzysiężenie rozwścieczony i zradykalizowany tłum sympatyków prawicy pobił kilku polityków lewicy. Tego samego dnia PPS wyprowadził na ulice własnych zwolenników, którzy demonstrowali w obronie Narutowicza. Doszło do starć. Nie wiadomo kto strzelił pierwszy, ale zwolennicy obu obozów starli się w walce z użyciem broni palnej. 28 osób po obu stronach odniosło rany. Działacz socjalistyczny i związkowy Jan Kałuszewski zginął. Niechlubną rolę w wydarzeniach odegrali niektórzy duchowni, którzy popierali endecję wraz z jej haniebną narracją. Trzeba też jednak pamiętać, że nawet na prawicy nie wszyscy popierali taką taktykę. Maurycy Zamoyski zachował dystans. Nawet niektórzy biskupi w tym przyszły prymas, arcybiskup warszawski, kardynał Aleksander Kakowski, nie popierali chuligańskich działań o charakterze politycznego awanturnictwa.
Tymczasem Narutowicz przedzierał się przez miasto obrażany i atakowany przez tłum. Przejazd umożliwił mu eskortujący oddział kawalerii, który rozbierał barykady i zapewniał przejazd głowie państwa. Wojsko było w owym czasie otoczone olbrzymim społecznym szacunkiem, co na pewno ułatwiło przedsięwzięcie. Dowódca tego oddziału wymusił nawet pomoc ze strony ciągle biernej policji. Wreszcie Narutowicz został zaprzysiężony pod nieobecność prawicy, która zbojkotowała ceremonię.
Z demonstracjami i nagonką ze strony prawicy w tle 14 grudnia Józef Piłsudski w obecności najwyższych państwowych urzędników przekazał Narutowiczowi obowiązki głowy państwa. Uroczystość legalizowała wybór Narutowicza, ale miała też na celu wsparcie prezydenta autorytetem Piłsudskiego. Marszałek wzniósł specjalny toast ku czci zwycięzcy:
Panie Prezydencie Rzeczypospolitej! Czuję się niezwykle szczęśliwy, że pierwszy w Polsce mam wysoki zaszczyt, podejmowania w moim jeszcze domu i w otoczeniu mojej rodziny, pierwszego Obywatela Rzeczypospolitej Polskiej. Panie Prezydencie! Jako jedyny oficer polski czynnej służby, który dotąd przed nikim nie stawał na baczność, staję oto na baczność przed Polską, którą Ty reprezentujesz wznosząc toast: Pierwszy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej niech żyje!
Prawicy to oczywiście
nie usatysfakcjonowało.
Wincenty Witos odegrał kluczową rolę w przegranej kandydata prawicy. Źródło: domena publiczna.
Śmierć Prezydenta
Już od dnia wyboru Gabriel Narutowicz otrzymywał anonimy z pogróżkami niewiadomego autorstwa. Wszystko jednak wskazuje, że zlekceważył ten fakt, a w każdym razie demonstracyjnie nie okazywał strachu. Obowiązki prezydenta Narutowicz zaczął pełnić 15 grudnia. Dzień później zaplanowane miał szereg kurtuazyjnych spotkań i wizyt obejmujących między innymi spotkanie z kardynałem Aleksandrem Kakowskim (jak wspomniałem nie podzielającego emocji endecji) i wizytę na Zachęcie.
Tego samego dnia miał się odbyć pogrzeb zabitego w zamieszkach działacza PPS. Jak łatwo domyśleć się w tej sytuacji politycznej uroczystość zamieniła się w wielką polityczną demonstrację lewicy. Narutowicz jednak dystansował się od wyraźnej afiliacji do jakiegokolwiek obozu. Do Zachęty Narutowicz przyjechał chwilę po 12.00. Podczas uroczystej inauguracji wystawy sztuki Niewiadomski oddał wspomniane śmiertelne strzały. Polityczny mord stał się faktem. Zamachowiec dał się obezwładnić bez oporu.
Śmierć Narutowicza wywołała wstrząs nawet na prawicy. Co bardziej radykalni działacze PPS w pierwszym odruchu zaplanowali akcję odwetową. Zamierzano zamordować wielu działaczy Narodowej Demokracji. Łatwo sobie wyobrazić, że doprowadziłoby to do wojny domowej. Akcja nie została jednak przeprowadzona do czego przyczynił się autorytet Piłsudskiego i innych przywódców politycznych niepopierających tego rodzaju koncepcji. Sytuacja polityczna znalazła się na skraju chaosu, ponieważ jeszcze przed zamachem premier Nowak złożył dymisję. Kraj nie miał zatem rządu i prezydenta, ale za to wrogie wobec siebie tłumy demonstrantów. Sytuację ustabilizowała wstrzemięźliwość Piłsudskiego i działania marszałka Rataja, który korzystając z uprawnień pełniącego obowiązki głowy państwa powołał nowy rząd na czele z Władysławem Sikorskim. Ów bohater wojny z 1920 r. wyprowadził na ulice wojsko, internował największych prawicowych radykałów. Na spotkaniu liderów ugrupowań politycznych wyraził determinację ustabilizowania sytuacji, także z użyciem siły, co szczególnie schłodziło gorące głowy Narodowych Demokratów. Niewiadomski został osądzony i skazany na śmierć. Wyrok wykonano 31 stycznia 1923 r. W kolejnych dniach odbyły się uroczystości pogrzebowe Gabriela Narutowicza. Wobec ostrożności endeków obyło się bez poważniejszych incydentów. Państwowy pogrzeb z udziałem zagranicznych dyplomatów i setek tysięcy obywateli dopełnił obraz tragedii.
Część prawicowej prasy próbowała uczynić z Niewiadomskiego bohatera, ale generalnie śmierć prezydenta uspokoiła jej nastroje. Nie zmieniło to jednak faktu, że w jego pogrzebie wzięło udział tysiące ludzi, dla których był postacią pozytywną. Stanisław Stroński, symbol nagonki przeciwko Narutowiczowi, zasłynął słynnym tekstem „Ciszej nad tą trumną…” próbował odsunąć odpowiedzialność za mord od prawicy, choć ewidentnie była to także zmiana tonu w porównaniu z napastliwymi atakami ostatnich dni. Później Stroński deklarował, że żałuje ataków na Narutowicza. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, do dziś są ugrupowania, które w Niewiadomskim upatrują bohatera. Zdarza się nawet, że stawiają na jego grobie kwiaty.
Lewica i inni przeciwnicy największego parlamentarnego środowiska byli oczywiście pewni całkowitej politycznej i moralnej odpowiedzialności prawicy. Sympatyzujący z lewicą Julian Tuwim w słynnym wierszu „Pogrzeb prezydenta Narutowicza” dał wyraz tym nastrojom, oskarżając odpowiedzialnych za mord w sposób, który nie sprawia zbyt wielkiego problemu w identyfikacji winnych.
Eligiusz Niewiadomski - zabójca Gabriela Narutowicza. Źródło: domena publiczna.
Odpowiedzialność
20 grudnia odbyły się nowe wybory. Szybko i sprawnie wybrano Stanisława Wojciechowskiego – tym razem on wystąpił w roli kandydata kompromisu. Choć prawica znów przegrała, znów w wyniku decyzji PSL „Piast”, tym razem obyło się bez kontrowersji. Wojciechowski wybrany głosami zwolenników Narutowicza został powszechnie zaakceptowany i sprawował urząd do zamachu majowego z 1926 r.
Pozostaje pytanie o odpowiedzialność za śmierć pierwszego prezydenta. Nagonka, jaką przeciw niemu rozpętała prawica, tworzy pokusę łatwego wskazania w jej stronę. Ale w historii nic nie jest proste, jak pisał wielki historyk Fernand Braudel. Niewiadomski zeznał, że pierwotnie zamierzał zabić Piłsudskiego. Zmienił zdanie, gdy okazało się, że nie ubiega się o urząd prezydenta. Na ile jego zamiar był zdeterminowany prasową nagonką i ekscesami na ulicach nie da się określić, a to w tym kontekście sprawa kluczowa. W ogóle Niewiadomski był postacią o wątpliwej kondycji psychicznej. Radykalny zwolennik endecji, sam domagał się dla siebie kary śmierci. Widział siebie w roli symbolu sprzeciwu wobec dominacji mniejszości narodowych nad Polską. Jak bardzo było to nieadekwatne do rzeczywistości nie trzeba chyba tłumaczyć. Niemniej, z całą pewnością nie działał na zlecenie i nie wiadomo czy nawet brak ataków zmieniłby jego decyzję. Z drugiej strony trudno uznać mord dokonany po opisanej prawicowej akcji nienawiści za prosty zbieg okoliczności.
W mojej ocenie można mówić o odpowiedzialności moralnej i politycznej. Prawica nie nacisnęła na spust, ale stworzyła klimat by Niewiadomski lub ktoś tego pokroju (w końcu do dziś nie ustalono autorstwa anonimów) dokonał zamachu na Prezydenta Rzeczypospolitej. Każdego czytelnika zachęcam jednak do samodzielnych poszukiwań odpowiedzi na te wątpliwości. Faktem jest, że wydarzenia z 16 grudnia 1922 r. pozostają dla potomnych lekcją tego, czym skończyć się może zniesienie wszelkich granic i skrupułów w krytykowaniu politycznych przeciwników. Lekcja to cenna także i dzisiaj.
Michał
Górawski
Bibliografia:
1.
Ruszczyc M., Strzały w „Zachęcie”. Katowice, 1987.
2.
Roszkowski W.,: Najnowsza
historia Polski 1914–1945. Warszawa, 2003
3.
https://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/1959878,Zamach-na-Gabriela-Narutowicza-%e2%80%93-grzech-pierworodny-II-Rzeczpospolitej
[dostęp: 15 grudnia 2020 r.]
4.
https://histmag.org/Zamach-na-prezydenta-Narutowicza-18862/
[dostęp: 15 grudnia 2020 r.]
5.
https://wyborcza.pl/alehistoria/7,162654,24311451,wojna-polsko-polska-1922-roku.html
[dostęp: 2020 r.]